Pierwszy kryzys psychiczny jest na ogół niezwykle silnym i nieprzyjemnym doświadczeniem zarówno dla osoby dotkniętej chorobą jak i jej najbliższych. Pojawienie się dziwnych, nieznanych wcześniej doznań często budzi ogromy lęk, a wręcz przerażenie. Utrata zdolności panowania nad swoimi emocjami, myślami i zachowaniami wywołuje bezradność i poczucie zagrożenia. Pojawieniu się pierwszych symptomów choroby (bez względu na późniejsze rozpoznanie) towarzyszy rozdrażnienie i nieznośne napięcie psychiczne. Często zdarza się, że choroba osłabia zdolność realistycznej oceny własnego stanu psychicznego.
Z tego powodu adekwatne reagowanie na to, co dzieje się dookoła staje się bardzo trudne, a niekiedy niemożliwe. Obawa przed tym, że „za chwilę zwariuję” jest wręcz paraliżująca.
W tej sytuacji wiele osób decyduje się wycofać z relacji z bliskimi ludźmi. Starają się ukryć fakt, że dzieje się z nimi coś złego. Niektórzy izolują się w nadziei, że to co się z nimi dzieje samo minie. Inni rezygnują z kontaktu z ludźmi, gdyż postrzegają ich jako wrogich i nieżyczliwych. W efekcie pogorszenie samopoczucia z reguły wiąże się z osamotnieniem i opuszczeniem. Towarzyszy mu lęk przed odrzuceniem ze strony rodziny, kolegów i koleżanek, a także obcych ludzi. W naszym społeczeństwie wciąż pokutuje przekonanie, że wizyta u psychiatry lub psychologa jest powodem do zakłopotania i wstydu. Nikt nie chce zostać uznany „za wariata”. Smutek, lęk, obsesyjne myśli, kompulsje, drażliwość, chwiejność emocjonalna, halucynacje czy urojenia to objawy, do których trudno się przyznać ze strachu przed bezlitosnym osądem ze strony innych ludzi.
Jak żyć po takim kryzysie, jak się odnaleźć? Odpowiedzią na to pytanie niech będzie wypowiedź osób, które takiego kryzysu doświadczyły:
„Mam na imię Maciej i mam 41 lat. Od 20 lat choruję na schizofrenię paranoidalną. Dzięki niej dowiedziałem się czym jest cierpienie, wielkie cierpienie i zrozumiałem dlaczego „cierpienie jest łaską”. Czym ono jest? Karą? Dopustem Bożym? Sprawką Szatana? Otóż nic z tych rzeczy. Powiem to tak: Każdy ma wytyczony szlak, na którym pewnych znaków nie można przeoczyć. Każdy z nas idzie, niosąc swój krzyż. Pan Bóg każdemu z nas „dopasował” krzyż , który dźwigamy całe życie. Niektórzy lubią użalać się nad sobą. Dostrzeżenie cierpienia innych ludzi obok nas, którzy czasami cierpią bardziej niż my, daje szansę to zmienić. Mówimy sobie wtedy: Owszem, mój krzyż jest ciężki, ale krzyż dźwigany przez tego konkretnego bliźniego jest jeszcze cięższy. Tym sposobem nasz krzyż staje się lżejszy i łatwiej go nieść. Cierpienie przynosi ból, ale także nas wzbogaca. Dzięki niemu zaczynamy rozumieć wiele spraw, nad którymi wcześniej nawet się nie zastanawialiśmy. Wzrasta nasza empatia. Stajemy się bardziej ludzcy. Dostrzegamy wokół cierpienie i doceniamy dobro, które nas spotyka. Choroba nie tylko wywróciła cały mój świat do góry nogami, ale przede wszystkim zmieniła mój system wartości i spojrzenie na rzeczywistość. Przed chorobą marzyłem żeby zostać słynnym wiolonczelistą. Ten niemożliwy do zrealizowania cel zdeterminował całe moje życie. Zastanawiam się co oprócz cierpienia wniosła w moje życie choroba. Otóż na pewno spotkałem wspaniałych ludzi, odkryłem w sobie wiele talentów (poetycki, aktorski, garncarski). Moja wiara pogłębiła się i zajmuje ważne miejsce w moim życiu. Dzięki niej przetrwałem trudne chwile. Daje mi poczucie bezpieczeństwa, gdyż teraz wiem, że Bóg jest obok. Moja dewiza to: Uśmiech do siebie to najważniejsze, niekoniecznie trzeba do niego pisać wiersze. Ważne, by robić to, co się lubi i ludzi – swych braci nie gubić.”
Więcej przykładów i wypowiedzi osób po kryzysie psychicznym i członków ich rodzin na stronie:
Autor:
Magdalena Szul-Fryda, trenerka pracy osób z niepełnosprawnością w Opolskim Centrum Wspierania Inicjatyw Pozarządowych